Pomost z wbudowanym pomostem dla kaczek #ciekawostki
Kategoria: Ciekawostki
Auto Added by WPeMatico
RECENZJA: OBRAZ BARBARZYŃCÓW…
RECENZJA: OBRAZ BARBARZYŃCÓW W CESARSTWIE RZYMSKIM W ŹRÓDŁACH ŁACIŃSKICH LAT 376-476
Książka „Obraz barbarzyńców w Cesarstwie Rzymskim w źródłach łacińskich lat 376-476” autorstwa Tomasza Skibińskiego jest to ciekawa propozycja dla osób zainteresowanych stosunkiem antycznych Rzymian wobec napływających na tereny rzymskie ludów barbarzyńskich.
Autor w sposób niezwykle dogłębny analizuje zachowane źródła antyczne, przedstawia opinię dziejopisarzy czy przedstawicieli wiary chrześcijańskiej oraz formułuje własne wnioski. W swojej książce opiera się na listach, traktatach, dziełach przedstawicieli starożytności: Ammianusa Marcellinusa, Klaudiana Klaudiusza, Sulpicjusza Sewera czy Prospera z Akwitanii. Mimo, że pozycja ma formę badania i analizy jest niezwykle wciągająca, zwłaszcza ze względu na niezwykle współczesne zagadnienie.
Imigranci czy obcy po dziś dzień budzą mieszane uczucia wśród ludności lokalnej. Nie inaczej było w przypadku Rzymian. Rzym przez setki lat był przykładem stabilności; kontrolował limes oraz nie pozwalał, by ludy przygraniczne przekraczały rzymskie ziemie bez pozwolenia. Świetnym przykładem jest zdecydowana ofensywa Cezara, który uniemożliwił masową migrację Helwetów w połowie I wieku p.n.e. Kryzys III wieku n.e. doprowadził jednak do osłabienia rzymskiej państwowości, gospodarki, pieniądza, a przede wszystkim wojska, w którym dominującą siłę zaczęli odgrywać najemnicy oraz oddziały pomocnicze o barbarzyńskim pochodzeniu.
Autor nie bez powodu wybrał sobie do analizy lata 376-476. W roku 376 cesarz Walens zgodził się przyjąć w granice Imperium migrujących Gotów, rozpoczynając proces „barbaryzacji” Imperium; z kolei rok 476 to obalenie rządów ostatniego cesarza zachodniorzymskiego Romulusa Augustulusa. Tak jak wspomniałem autor opiera się w swojej analizie – którą prowadzi chronologicznie – na licznych źródłach historycznych. Początkowo obraz barbarzyńców jest raczej pochlebny. Goci ukazani zostali w źródłach rzymskich jako pokojowo nastawiony lud, który szukał sposobu na przetrwanie. Jednak złe nastawienie urzędników do obcych oraz wyzysk doprowadziły do wybuchu konfliktu. Od tego momentu w źródłach pojawiać się zaczęła wizja barbarzyńcy-agresora, który jest niżej cywilizacyjnie od Rzymianina.
Pierwsze źródła jako cel najazdów barbarzyńców na ziemie rzymskie wskazują próbę wzbogacenia się i zapewnienie sobie warunków do lepszego życia. Z czasem jednak zaczyna się kształtować wizerunek barbarzyńcy, który chce zniszczyć rzymską cywilizację. Pojawia się także zagadnienie integracji barbarzyńców z Cesarstwem, małżeństw mieszanych czy „mody barbarzyńskiej” zdobywającej popularność w Italii.
Zdecydowanie mogę polecić omawianą pozycję. Autor wykazuje się fachowością, jasnością wniosków oraz opiera się na licznych źródłach. Praca jest unikalna na polskim rynku i z pewnością może zainteresować liczne grono czytelników. Co więcej, tematyka jest mocno powiązana z problemami, z którymi musi się obecnie mierzyć Europa Zachodnia – migracją z krajów Bliskiego Wschodu oraz Afryki. Z pewnością wielu to zainteresuje.
https://www.imperiumromanum.edu.pl/recenzje/obraz-barbarzyncow-w-cesarstwie-rzymskim-w-zrodlach-lacinskich-lat-376-476/
#ksiazki #imperiumromanum #historia #liganauki #gruparatowaniapoziomu #ciekawostkihistoryczne #ciekawostki #rzym #qualitycontent #venividivici
————————————————————————————–
Podobają Ci się treści? Wesprzyj IMPERIUM ROMANUM!
https://www.imperiumromanum.edu.pl/dotacje/
„Europa we wrześniu…
„Europa we wrześniu 1939”. Belgijska karykatura z epoki.
#historia #ciekawostkihistoryczne #ciekawostki #mapporn #drugawojnaswiatowa
molo z dostępem dla kaczek i…
molo z dostępem dla kaczek i ludzi
#ciekawostki #gruparatowaniapoziomu
#wybory #ciekawostki…
#wybory #ciekawostki #polityka
Ale że w Korei Północnej…
Logistyczny bezzałogowiec…
Logistyczny bezzałogowiec lądowy Milrem THeMIS wraz z jego operatorem z estońskiego kontyngentu wojskowego w Mali
#estonia #wojsko #militaria #militaryboners #ciekawostki #drony #technologia #gruparatowaniapoziomu #mali blisko też do #bliskiwschod
Post pochodzi z grupy na fb…
Post pochodzi z grupy na fb „Historia na każdy dzień”
„07.05.1957 r.”
W Kirtland w stanie Ohio bombowiec B-36 Peacemaker zgubił nieuzbrojoną bombę atomową.
Rozsądek z trudem przyjmuje informacje o zgubieniu ogromnych i ważących po kilka ton bomb wodorowych, lecz najbardziej zdumiewa domniemana skala zjawiska. Z uznanych za miarodajne analiz Berlińskiego Centrum Informacji nt. Bezpieczeństwa Transatlantyckiego wynika, że w trakcie zimnej wojny mocarstwa zawieruszyły lub straciły w wypadkach od 7 do 11 sztuk broni jądrowej. Wszakże mowa tu o ciemnej liczbie, gdyż jedyny oficjalny dokument rządowy powstał w Stanach Zjednoczonych i to przeszło 30 lat temu.
W przeznaczonym dla Senatu raporcie, obejmującym wypadki z bronią atomową między 1950 a 1980 r., amerykański Departament Obrony przyznał się do utraty w różnych okolicznościach tylko ośmiu głowic jądrowych. Wprawdzie większość opisanych w dokumencie incydentów była znana opinii publicznej, lecz z powodu nowych faktów raport okazał się bardziej niepokojący od wcześniejszych komunikatów dla prasy. Dalsze szczegóły wyciągnięto z archiwów w 1990 r., korzystając z ustawy o wolności informacji.
Z oczywistych względów prawie nic nie wiadomo o takich zdarzeniach w bloku wschodnim. Wyjątkiem są wypadki, których nie udało się sowieckim zwyczajem zataić, gdyż zdarzyły się na wodach międzynarodowych. W związku z tymi incydentami Rosja także przyznała się do utraty paru głowic, lecz o tym, co działo się w ogromnym i miejscami bezludnym wnętrzu imperium, dowiemy się nieprędko albo zgoła nigdy.
Ze względu na rosyjską specyfikę trudno odnieść się do informacji o zniknięciu z postsowieckich magazynów 100 miniaturowych ładunków jądrowych mieszczących się w podręcznej walizce. W 1997 r. takie rewelacje ujawnił były sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji Aleksandr Lebied, jednak sprawę uznano za objaw frustracji po przegranych wyborach prezydenckich, a pięć lat później generał zginął w katastrofie śmigłowca. Także Julia Tymoszenko twierdziła, że przy okazji przekazania Rosji ukraińskich arsenałów nuklearnych nie doliczono się aż 250 głowic, lecz Moskwa i tę informację stanowczo zdementowała.
Mimo grozy ziejącej z dokumentów wypada zachować umiar w obarczaniu winą za wypadki zbyt nonszalanckich wojskowych. Od rzekomej dezynwoltury lotnictwa lub marynarki istotniejszy był kontekst czasów, w których zdarzyła się większość incydentów.
W istocie, broń jądrowa znacznie wyprzedziła swoją epokę. Siła, zdolna do niszczenia miast jednym błyskiem, przez dwie dekady funkcjonowała w świecie technologii z połowy II wojny światowej. Jednak odkąd w 1949 r. Rosjanie zbudowali własną bombę, z każdej chmury nad Nowym Jorkiem mógł się wyłonić radziecki samolot. Tamten strach często nazywa się zimnowojenną paranoją, lecz alternatywą było okazanie komunistom zaufania, co wydaje się jeszcze mniej rozsądne.
Mimo starań niemieckich inżynierów z obu stron żelaznej kurtyny, gwarantujące rewanż rakiety balistyczne pojawiły się dopiero z początkiem lat 60. Siła atomowego odstraszania zależała więc od lotnictwa strategicznego i jego zdolności do skutecznego odwetu, nawet wtedy, gdy bazy wojskowe i lotniska przestałyby istnieć. Systemy wczesnego ostrzegania były pieśnią odległej przyszłości, stąd bombowce pod żadnym pozorem nie mogły dać się zaskoczyć atakowi na ziemi. Rozwiązaniem problemu było utrzymanie lotnictwa strategicznego w powietrzu całą dobę, przez 365 dni w roku, w ciągu kilkunastu lat bez przerwy.
Apogeum permanentnego alarmu lotniczego wyznaczyła rozpoczęta w 1961 r. operacja „Chrome Dome”. Nazwę wzięto od lśniącej powierzchni samolotów, gdyż zgodnie z modą chromem wtedy powlekano wszystko – od opiekaczy i przyczep kempingowych po kadłuby bombowców. Większość latającej kopuły okrążała Amerykę Północną nad oceanami, by zawrócić nieopodal sowieckiej granicy nad Alaską, natomiast inna część sił patrolowała przestrzeń między Ameryką i Europą. Gdy kryzys kubański zwiększył poczucie zagrożenia, bywało, że w powietrzu znajdowała się naraz jedna trzecia składu wszystkich eskadr bombowych.
Jednak dla mocno obciążonych maszyn z silnikami tłokowymi nawet przekroczenie Atlantyku wymagało co najmniej jednego tankowania w powietrzu. Dlatego każdy powód, który uniemożliwił spotkanie z latającą cysterną, zwykle oznaczał utratę samolotu wraz z ładunkiem. Gdy dodać znużenie załóg długotrwałymi lotami, zawodność często prototypowego sprzętu oraz skalę i złożoność akcji, zdumiewa raczej nikła ilość zanotowanych incydentów. I rzeczywiście, gdy w 1968 r. zakończono nieco już anachroniczną i zbyt kosztowną operację, liczba wypadków gwałtownie spadła.
Przepraszam, zgubiłem bombę:
W zasadzie tylko jeden przypadek da się przypisać ludzkiej niefrasobliwości, a i tam odpowiedzialność dzieli z konstruktorami samolotu.
Cztery bombowce B-47E, które 11 marca 1958 r. wystartowały z bazy Hunter w Savannah, nie uczestniczyły w rutynowej misji. Wyznaczono je do długodystansowego lotu non stop nad Wielką Brytanię, a potem do Afryki Południowej w ramach globalnych manewrów lotnictwa strategicznego. Każda z maszyn dźwigała bombę wodorową klasy Mark 6, choć zdaniem Sił Powietrznych nie było w nich materiału rozszczepialnego. Można by wnosić, że USA wydały miliardy na wożenie po świecie bezużytecznej broni, ponieważ takie oświadczenia składano przy okazji większości wypadków.
Pech sprawił, że podczas usuwania usterki w luku bombowym jednego z samolotów ktoś z załogi zachwiał się z powodu turbulencji i by odzyskać równowagę, odruchowo chwycił niczym nieosłoniętą dźwignię awaryjnego zrzucania ładunku. Co gorsza, rzecz zdarzyła się zaraz po starcie i bombowiec wciąż był nad zaludnionym obszarem Karoliny Południowej. Ważąca 3,5 tony bomba sforsowała zamknięte klapy w kadłubie i spadła na przydomowy plac zabaw dla dzieci, przy uderzeniu detonując konwencjonalny ładunek wybuchowy. Eksplozja wyrwała lej w ziemi i zniszczyła parę budynków w wiosce Mars Bluff, ale cudem obrażenia czworga dzieci okazały się powierzchowne. Ponieważ nie było skażenia radioaktywnego, problem zamknięto przeprosinami i sowitym odszkodowaniem. Po powrocie do bazy pechową załogę bombowca nawet aresztowano z podejrzeniem o sabotaż, lecz ostatecznie zaniechano formalnego oskarżenia, poprzestając na zesłaniu lotników do służby w zapadłych rejonach świata.
Niecały rok wcześniej niemal identyczny wypadek wydarzył się w Nowym Meksyku, ale wówczas wina spadła na wadę konstrukcyjną maszyny. 27 maja 1957 r. ze schodzącego do lądowania bombowca B-36 przez zamknięte wrota komory ładunkowej także wypadła bomba wodorowa, tyle że znacznie większa, bo o mocy 15 megaton. Szczęśliwie spadła na niemal bezludne okolice Albuquerque i jedyną ofiarą eksplozji kilkuset kilogramów materiałów wybuchowych była samotna krowa. Niemniej pył radioaktywny skaził spore połacie prerii, zmuszając wojsko do wywiezienia z miejsca katastrofy setek metrów sześciennych ziemi.
Irytacja dowództwa Sił Powietrznych po wypadku w Mars Bluff była o tyle zrozumiała, że gdy ich samolot bombardował plac zabaw, w sąsiedniej Georgii trwały poszukiwania jeszcze jednej zagubionej bomby nuklearnej. Wszystko dlatego, że 5 lutego nad ranem bombowiec B-47 zderzył się w ciemnościach z myśliwcem F-86. W wypadku nikt nie zginął, a B-47 nawet samodzielnie wylądował na Florydzie, lecz z powodu uszkodzenia płatu maszyna straciła znaczną część siły nośnej. Zgodnie z procedurą awaryjnego lądowania ciążącą maszynie bombę wodorową zrzucono do oceanu, nieopodal bagnistej wyspy Wassaw. Natychmiast wszczęto intensywne poszukiwania zguby, ale choć przybrzeżne wody są w tym miejscu bardzo płytkie, a obszar akcji udało się zawęzić do kilku kilometrów kwadratowych, po dwóch miesiącach ogłoszono porażkę. Bomby do dziś nie znaleziono, mimo wznowienia badań pół wieku później.
Wypadki chodzą parami:
Można odnieść wrażenie, że przypadkami utraty kontroli nad bronią jądrową rządziło prawo serii, czasem połączone z dziwną symetrią. Niemal identyczne wypadki upuszczenia bomb z samolotów zdarzyły się w odstępie kilku miesięcy, a pół roku przed porzuceniem bomby u brzegów Georgii także transportowy Douglas C-124 Globemaster stracił moc i, by utrzymać się w powietrzu, wyrzucił do Atlantyku aż trzy bomby atomowe naraz. One także przepadły bez śladu.
W kwietniu 1968 r. na Pacyfiku zatonął radziecki okręt podwodny K-129, a wraz z nim w oceanie spoczęły trzy rakiety wraz z torpedami uzbrojonymi w głowice jądrowe. Jakby dla zachowania symetrii miesiąc później na Atlantyku ten sam los spotkał amerykańską jednostkę USS „Scorpion” wraz z dwiema nuklearnymi torpedami. Amerykanie nie odzyskali własnej broni, lecz sześć lat później podjęli częściowo udaną operację podniesienia z dna radzieckiego K-129. Wrak przełamał się na pół i na powierzchnię wróciła tylko dziobowa część okrętu, w której znaleziono dwie torpedy z głowicami atomowymi oraz sześć ciał marynarzy. Jednak CIA nie dostała tego, czego najbardziej pragnęła, czyli radzieckiego systemu naprowadzania rakiet.
Pierwsi prawo serii odczuli sąsiedzi z północy USA, ponieważ to u nich zaczęła się epopeja z gubieniem broni jądrowej. W 2014 r. zdarzenie przywołał kanadyjski nurek, który u brzegu Kolumbii Brytyjskiej zobaczył coś, co wielkością i kształtem przypominało bombę atomową. Sensacja nie znalazła potwierdzenia, lecz była prawdopodobna, ponieważ w tej okolicy Amerykanie po raz pierwszy stracili bombę A. Sprawa dotyczyła bombowca B-36, który 14 lutego 1950 r. wystartował do ostatniego lotu z bazy Carswell na Alasce. Misja miała być symulacją radzieckiego ataku w warunkach arktycznych i obejmowała przelot non stop nad San Francisco z lądowaniem w Teksasie. Dla większego realizmu maszynę obciążono bombą atomową typu Mark 4, która była modyfikacją tej z Hiroszimy, ale po fakcie lotnictwo zaprzeczyło, by w urządzeniu był materiał rozszczepialny.
Warunki lotu były w istocie polarne, co spowodowało oblodzenie wlotu powietrza do gaźników i pożar trzech z sześciu silników jednocześnie. Przed opuszczeniem samolotu dowódca skierował maszynę nad wyspy okalające zachodnie wybrzeże Kanady, aby oszczędzić ludziom śmierci w lodowatej wodzie. Niemniej 5 z 17 rozbitków nie udało się uratować. Przedtem bombę zrzucono do Pacyfiku, po czym autopilot miał wyprowadzić maszynę nad ocean. Złośliwość rzeczy martwych sprawiła, że samolot zawrócił i spadł w kanadyjskich górach 300 km dalej. Przypadkowe odkrycie wraku trzy lata później było sporym zaskoczeniem, głównie dla władz w Ottawie. Szczątki maszyny udało się spenetrować dopiero w 1956 r., lecz nie znaleziono w nich bomby ani skażenia radioaktywnego.
Zgodnie z prawem serii druga utrata bomb też zdarzyła się nad Kanadą i to zaledwie dziesięć miesięcy później. Superforteca B-50 wystartowała z bazy w północnym Quebecu z czterema ładunkami atomowymi na pokładzie, ale z powodu awarii silnika musiała je zrzucić nad rzeką św. Wawrzyńca. Wszystkie bomby wybuchły jeszcze w powietrzu, tłukąc szyby w domach i rozsiewając na wietrze 45 kg uranu. Aby ukryć fakt udostępniania kanadyjskich baz wojskowych dla amerykańskiego arsenału atomowego, stwierdzono, że eksplozje były elementem ćwiczeń z konwencjonalnymi materiałami wybuchowymi.
Bomby i dyplomacja:
Okolicą podatną na wypadki z bronią jądrową było też Morze Śródziemne, co w tym politycznie wrażliwym rejonie świata stawiało przed Amerykanami szczególne wyzwania. Najlepiej znany jest upadek bomb wodorowych na wioskę Palomares w południowej Hiszpanii, z którym wiąże się największa akcja poszukiwawcza w dziejach świata. 17 stycznia 1966 r. u wybrzeża wschodniej Andaluzji, podczas rutynowego tankowania w powietrzu, wysięgnik latającej cysterny wbił się w kadłub samolotu B-52. Nim obie maszyny eksplodowały, pokład bombowca zdążyło opuścić trzech pilotów oraz cztery bomby wodorowe. Dwie wybuchły podczas zderzenia z ziemią, skażając radioaktywnym pyłem wiele hektarów gruntu, trzecia wylądowała niemal nienaruszona, czwartą zaś spadochron zniósł 20 km w głąb morza.
Chociaż hiszpański rybak wskazał Amerykanom przybliżone miejsce zatonięcia bomby, mimo zaangażowania blisko 12 tys. ludzi i najlepszego sprzętu podwodnego, poszukiwania trwały prawie trzy miesiące. W tym czasie inne ekipy zbierały i transportowały do Stanów Zjednoczonych tysiące merów sześciennych skażonej ziemi i płodów rolnych.
Nastroje podgrzewała sowiecka propaganda, która ogłosiła Palomares strefą śmierci i nową Hiroszimą. Co gorsza, Hiszpania groziła zamknięciem swojej przestrzeni powietrznej dla samolotów NATO, co mogło uczynić bazę na Gibraltarze bezużyteczną, a pod ambasadami amerykańskimi trwały demonstracje lewicy. By ocieplić atmosferę, w połowie marca hiszpański minister informacji wraz z amerykańskim ambasadorem odbyli morską kąpiel, by udowodnić mediom brak zagrożenia. Na szczęście dwa tygodnie później znaleziono nieuszkodzoną bombę i świat zajął się innymi sensacjami. Kwestia skażenia radioaktywnego czasem wraca, ale właściciele hoteli i pól golfowych, którymi od czasu wypadku obrosło Palomares, nie są zainteresowani nagłaśnianiem problemu.
Jednak gdzieś nieopodal, na dnie morza, leżą jeszcze dwie inne bomby wodorowe, każda o mocy 1,7 megatony. Broń zaginęła 10 marca 1956 r., razem bombowcem B-47 lecącym wraz z trzema innymi maszynami do bazy Ben Guerir koło Marrakeszu. Samolot bez przeszkód zatankował nad Azorami, lecz nie stawił się na spotkanie z latającą cysterną nad Morzem Śródziemnym. Co gorsza, nie było z nim łączności radiowej. Francuzi mieli odnotować obecność maszyny w okolicy Oranu, lecz potem wszelki ślad po niej zaginął, a załoga nie nadała nawet sygnału alarmowego. Mimo zaangażowania armii francuskiej i hiszpańskiej oraz marynarki brytyjskiej nie natrafiono na żadne szczątki ani nawet plamę oleju, o bombach nie wspominając.
Oprócz sprawy Palomares lata 60. przysporzyły Ameryce więcej dyplomatycznych problemów, choć niektóre wystąpiły z dużym opóźnieniem. Na przykład w grudniu 1965 r. z pokładu lotniskowca „Ticonderoga” spadł do morza i zatonął samolot szturmowy A-4E, wraz z podczepioną do kadłuba rakietą uzbrojoną w głowicę nuklearną. Wedle oświadczenia Departamentu Obrony miało się to zdarzyć na wodach międzynarodowych nieopodal Filipin, ale 16 lat później z dokumentów marynarki wyciekła informacja, że naprawdę wypadek miał miejsce 130 km od japońskiej wyspy Riukiu. Tym samym Stany Zjednoczone złamały własne zobowiązania z traktatu pokojowego, że już nigdy i pod żadnym pozorem nie wprowadzą broni jądrowej na terytorium Japonii.
Amerykanie borykali się także z oburzeniem Danii, która po 1950 r. pozwoliła rozbudować natowską bazę w Thule na Grenlandii. Z powodu siarczystych mrozów 21 stycznia 1968 r. piloci B-52 musieli dogrzewać się chałupniczym sposobem, czym wywołali pożar w przedziale nawigacyjnym. Samolot rozbił się i spłonął razem z czterema bombami wodorowymi na pokładzie. Zdaniem władz wojskowych we wszystkich eksplodował konwencjonalny materiał wybuchowy, skażając radioaktywnie spory obszar kry. Żywe są jednak pogłoski o co najmniej jednej bombie, która rozgrzana od pożaru miała przetopić się przez lód i spocząć na dnie Morza Baffina. Takie rewelacje w 2007 r. rozpowszechniała brytyjska BBC, ale zdementowali je sami Duńczycy.
Nim nadeszło lato, trzeba było zebrać i wyekspediować do USA ogromne ilości lodu i skażonej wody, a przy tym udobruchać rząd w Kopenhadze, który miał nic nie wiedzieć o broni jądrowej w Thule. Jednak wiele wskazuje, że oburzenie było skierowane na potrzeby duńskiej opinii publicznej, ponieważ w dwustronnej umowie o utworzeniu bazy celowo zostawiono furtki umożliwiające Amerykanom składowanie w niej arsenału nuklearnego. Ale ten wypadek miał przesądzić o końcu operacji „Chrome Dome”, a sama baza na Grenlandii już zmieniała funkcję z lotniska dla bombowców na nowoczesne centrum wczesnego ostrzegania przed atakiem.
Świat na cienkim druciku:
Wydłużając listę wypadków, można by wspomnieć o wielkim hydroplanie Martin P5M przeznaczonym do zwalczania okrętów podwodnych, który we wrześniu 1959 r. rozbił się na Pacyfiku i zatonął razem z bombą głębinową uzbrojoną w ładunek jądrowy. W 1970 r. także załoga radzieckiego okrętu podwodnego K-171 nieopodal Kamczatki zgubiła rakietę z głowicą nuklearną, odnalezioną i podniesioną z dna po miesiącu intensywnych poszukiwań.
Jednak jeden wypadek musiał zrobić wyjątkowe wrażenie na amerykańskim rządzie, ponieważ 20 lat później skojarzono go ze słowami Roberta McNamary o cienkim druciku, który może zdecydować o losie świata. Zbiegiem okoliczności McNamara był sekretarzem obrony w czasach, gdy incydent się wydarzył, choć szczegóły ujawniono dopiero w raporcie Departamentu Obrony z lat 80.
24 stycznia 1961 r. nad miasteczkiem Goldsboro w Karolinie Północnej, podczas tankowania w powietrzu ze skrzydeł bombowca B-52G trysnęło paliwo, a wkrótce cała maszyna zaczęła się rozpadać. Załoga miała sekundy na opuszczenie samolotu, lecz dopełniła procedur, zrzucając na ziemię dwie potężne bomby wodorowe Mark 39 o mocy 4 megaton każda.
Nad jedną z nich nie otworzył się spadochron, więc z powodu impetu zapadła się w bagnistym gruncie na nieznaną głębokość. Nikt jej więcej nie widział, bo gdy na czterech metrach niczego nie znaleziono, wykop zalała woda gruntowa. Potem rząd wykupił i ogrodził spłacheć ziemi z nuklearną bombą i od czasu do czasu mierzy poziom promieniowania w okolicy.
Bardziej pouczającym znaleziskiem okazała się druga bomba, która bez uszczerbku wylądowała dziobem w błocie, podtrzymywana przez zaczepiony o drzewo spadochron. Podczas badań w specjalistycznym ośrodku wojskowym Sandia wyszło na jaw, że podczas spadania broń zaczęła się samoczynnie uzbrajać, czego nie powstrzymały trzy kolejne stopnie zabezpieczeń przed przypadkową inicjacją reakcji łańcuchowej. Skuteczne okazało się dopiero ostatnie zabezpieczenie umieszczone w konsoli z małym przełącznikiem, który można było przestawiać z pozycji „uzbrojony” na „bezpieczny”. Położenie pokrętła decydowało o przepływie niskonapięciowego prądu, który wywoływał uruchomienie całego procesu prowadzącego do eksplozji nuklearnej. Wszakże eksperyment wykazał, że bardzo silne uderzenie, jakie zdarza się przy upadku bomby z dużej wysokości, może obrócić wewnętrzny mechanizm urządzenia. Eksplozja bomby o takiej mocy, przy odpowiednim wietrze, była w stanie skazić opadem radioaktywnym całe wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, aż po Nowy Jork. Jednak jeszcze gorsze skutki mogło przynieść pochopne uznanie wybuchu nuklearnego na terenie Stanów Zjednoczonych za atak atomowy Sowietów. Pożytkiem z wypadku pod Goldsboro było więc wprowadzenie do konstrukcji bomb nowych, skuteczniejszych zabezpieczeń.
Ostatnim znanym incydentem związanym z utratą głowic jądrowych był pożar i zatonięcie radzieckiego okrętu podwodnego K-278 „Komsomolec”. 7 kwietnia 1989 r. wraz z jednostką na dnie Morza Norweskiego spoczęło dziesięć pocisków manewrujących Granat i dwie torpedy z głowicami nuklearnymi. Za zwiastuna nowych czasów uznano reakcję Gorbaczowa, który sam poinformował prezydenta Busha o wypadku, zanim dowiedziały się o nim media.
Nawet po latach trudno wyrokować, czy atomowy hazard z czasów zimnej wojny nie był zbyt lekkomyślny. Nuklearny wyścig zbrojeń wymuszał jednak na politykach, wojskowych i inżynierach stałe balansowanie między użytecznością broni a stuprocentowym bezpieczeństwem, którego i tak nie można było osiągnąć. Jedynym sposobem wyważenia obu racji było traktowanie kwestii bezpieczeństwa jak problemu statystycznego. Pesymiści uznają to za dowód na niefrasobliwość mocarstw, lecz optymiści dostrzegą, że choć bomby jądrowe spadały z dużej wysokości, były miażdżone ciśnieniem na dnie oceanów, wybuchały i topiły się w pożarach paliwa lotniczego, nigdy nie wywołało to przypadkowej eksplozji nuklearnej.
Dość skutecznym sposobem zwiększenia bezpieczeństwa była sama konstrukcja bomb, która umożliwiała załodze samolotu samodzielne instalowanie w nich rdzenia z materiałem rozszczepialnym lub jego usuwanie. Dzięki temu plutonowe serce bomby często podróżowało poza jej korpusem, co z drugiej strony pozwoliło Amerykanom nie uznać wielu wypadków za utratę broni jądrowej.
#gruparatowaniapoziomu #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne
#ciekawostki o 1:11 zegary…
#ciekawostki o 1:11 zegary cyfrowe pobierają najmniej energii do wyświetlania godziny… a o 20:08 najwięcej….
Kamil Scheicht obecnie byłby…
Kamil Scheicht obecnie byłby zwyczajnym youtuberem, a kilka lat temu został zjebany przez cały internet tylko dlatego że zbierał na komputer.
Czasy się zmieniają, a Kamil miał wielkiego pecha. Gdyby poczekał 2 lata z taką inicjatywą, mielibyśmy pewnie spoko poradniki. Życie… ¯_(ツ)_/¯
Spoiler dla niewtajemniczonych:
pokaż spoiler Kilka lat temu wyżej wymieniony kolega robił solidne poradniki i czasami vlogi, pewnego razu zrobił zbiórkę na komputer i cały świat youtuberów uznał to za żebractwo. Było mase filmów wyśmiewających go i zniszczył sobie całkowicie reputacje
#gimbynieznajo #polskiyoutube #nocnazmiana #ciekawostki
#pogopsuszy #heheszki…
#pogopsuszy #heheszki #humorobrazkowy #suchar #torun #podroze #turystyka #ciekawostki #pdk
#pdnk
pokaż spoiler Na zdjęciu krzywa wieża w Toruniu.
#pcmasterrace #ciekawostki…
#pcmasterrace #ciekawostki #ets2 #eurotrucksimulator2 #lifehack
Grand Prix Monako…
Grand Prix Monako [PODSUMOWANIE]
Miało być nudno i nieciekawie, a było ekscytująco mimo, że nie padał deszcz i ponownie wygrał Mercedes. Gwiazda Hamiltona znowu świeci, a Kubica daje szansę Williamsowi na powrót
Ciekawe widowisko oraz Grand Prix Monako w ostatnich latach nie szło w parze i wielu zapewne twierdziło, że i w tym roku nic się nie zmieni. Jednakże po kilku nużących wyścigach tego sezonu w tym zaskakująco nudne GP Azerbejdżanu to właśnie Monako, pomimo kolejnego zwycięstwa Mercedesa, dało nam widowisko, którego po trasie na ulicach księstwa nikt się nie spodziewał.
Na starcie co prawda na czele stawki nie działo się za wiele, choć z tyłu kilku kierowców ścięło pierwszy zakręt, ratując się przed kolizjami w tłumie. Na pierwszych okrążeniach byliśmy świadkami tego, jak Leclerc przebijał się z końca stawki w tym między innymi udane świetne ataki na 2 okrążeniu na Norrisa na nawrocie przy Grand Hotel czy na 7 okrążeniu Grosjeana na La Rascasse. Jednakże próba wyprzedzenia Hulkenberga na zakręcie 17 (czyli tam, gdzie dokonał udanego manewru na Haasie z numerem 8) dwa okrążenia później zakończyła się tragicznie. Obróciło go, stracił 2 pozycje, ale najgorszym było przebicie prawej tylnej opony, która zahaczyła o barierę. Czołgając się przez następne okrążenie doszczętnie zniszczył podłogę swojego samochodu. Porozrzucane kawałki opon i włókna węglowego spowodowały, że na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa.
Do boksu na 11 okrążeniu zjechała pierwsza czwórka. Mercedes powtórzył numer z podwójną wymianą opon z Chin, ale wolniejszy pit stop Valterriego spowodował, że Max wyprzedził Fina w alei serwisowej, spychając go przy tym na barierkę, przez co dostał 5 sekund kary. Bottas po okrążeniu zjechał ponownie na wymianę opon, tym razem na twardą mieszankę. Leclerc mimo uszkodzeń początkowo starał się kontynuować jazdę. Na nieszczęście dla Monakijczyka uszkodzenia były na tyle duże, że dalsza jazda nie miała sensu i Charles po raz drugi z rzędu nie ukończył swojego domowego Grand Prix. Szkoda, naprawdę szkoda.
Polskim kibicom jeszcze bardziej szkoda jest naszego rodaka, który jechał naprawdę dobry wyścig, ale przez nieudaną próbę ataku na 16 okrążeniu przez Giovinazziego (który zapewne stał się teraz dla polskich kibiców wrogiem publicznym numer 1) spadł z 15 miejsca na 18, które dowiózł na koniec wyścigu. Włoch dostał 10 sekund kary za zepsucie Polakowi wyścigu, który jak dotąd był jego najlepszym w tym sezonie (co jest dodatkowo zabawne, bo wielu mówiło że nie poradzi sobie na tak ciasnej trasie). W dalszej części wyścigu byliśmy świadkami kilku kontaktów, takich jak na przykład Räikkönena i Strolla na 38 okrążeniu, czy podczas ataku Pereza na Magnussena na 45 okrążeniu.
Trzy okrążenia później Lance popisał się niezłą ignorancją, blokując Bottasa na niebieskiej fladze przy sekcji basenowej. Na około 20 okrążeń przed końcem lider wyścigu, Lewis Hamilton zaczął narzekać na swoją pośrednią mieszankę. Zespół wiedząc, że zjazd na wymianę spowoduje utratę nie tylko zwycięstwa, ale i podium, przekazał Brytyjczykowi, że cała nadzieja na wygraną jest w jego rękach. Musiał zostać i odpierać ataki wściekłego byka, bo gdyby dał się wyprzedzić Verstappenowi, ten mógłby odjechać na ponad 5 sekund i nadrobić stratę spowodowaną przez karę. Max otrzymał od zespołu zezwolenie na użycie najmocniejszego trybu pracy silnjka i następne okrążenia były ciągłym wywieraniem presji na obecnego mistrza świata poprzez ciągłe napieranie i próby ataku. Najbliżej wyprzedzenia Holender był na 2 okrążenia przed końcem, kiedy to maksymalnie opóźnił hamowanie do szykany i zaatakował od wewnętrznej. Nie był on jednak wystarczająco z przodu i atak zakończył się jedynie kolizją i ścięciem szykany przez obu kierowców. Przez nieudaną próbę wyprzedzenia Verstappen stracił dystans do Hamiltona i pewnym wtedy było, że jeśli opony w bolidzie Mercedesa wytrzymają do końca, to Lewis dojedzie jako pierwszy. Choć Maxowi szybko udało się nadrobić stratę, tak nie udało mu się do końca wyścigu wyprzedzić lidera.
W ten sposób 77 Grand Prix Monako zostało wygrane przez obecnego lidera klasyfikacji generalnej i 5 krotnego mistrza świata, Lewisa Hamiltona. Za nim dojechał Verstappen, ale ze względu na karę spadł na 4 miejsce. W ten sposób na 2 miejscu podium uplasował się Vettel, który zakończył passę 5 dubletów pod rząd Mercedesa. Za nim uplasował się Bottas, który teraz traci do lidera klasyfikacji 17 punktów. Za czwartym z doliczeniem kary Verstappenem dojechał jego zespołów kolega, zdobywając po raz kolejny punkt za najszybsze okrążenie wyścigu. Miano „Best of the rest” w tym wyścigu otrzymał Carlos Sainz, za nim uplasował się duet Toro Rosso, z Kvyatem na czele. Honey Badger po raz kolejny w pierwszej dziesiątce, zdobywając 2 punkty za 9 miejsce. Na ostatnim punktowanym miejscu uplasował się Grosjean, który dostał 5 sekund kary za przekroczenie białej linii pit stopu. Na pierwszym niepunktowanym miejscu trafił Norris, za nim Perez, Hulkenberg, Magnussen, Russell, Stroll, Räikkönen, oraz nasz rodak, który po raz pierwszy w sezonie nie ukończył jako ostatni z tych co dojechali. Za Krakowianiem wyścig ukończył Giovinazzi, który swoją karę 10 sekund odbył na pit stopie.
Monako udowodniło, że jak chce, to potrafi przynieść ciekawe widowisko, mimo kolejnego zwycięstwa Mercedesa. Vettel może uznać ten weekend za mały sukces, ponieważ w końcu ukończył wyżej niż na 3 miejscu, mimo wielu problemów przed wyścigiem. Ale dla całego Ferrari cały weekend to kolejna klęska. Leclerc najpierw odpadł w Q1 (oczywiście przez kolejną Grande Strategię) , a potem nie ukończył wyścigu w swoim domowym Grand Prix, a bolid dalej pozostawia wiele do życzenia. Na pochwałę natomiast zasługuje Gasly, który w końcu powstał z kolan i przynosi regularnie oczekiwane od niego wyniki. Dla Williamsa weekend ten był światełkiem w tunelu, ponieważ w końcu obaj kierowców nie kończyło na ostatnich miejscach. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na Kanadę i liczyć na jeszcze więcej akcji w reszcie sezonu.
Czytaj dalej…
#motoryzacja #samochody #polska #technologia #rozrywka #ciekawostki #zainteresowania #carboners #f1 #kubica #sport #formula1
Masywny dokument od…
Masywny dokument od EverydayAstronaut na temat silników Raptor’a od #spacex
#ciekawostki #rakiety #technologia
#ciekawostki #krynicamorska…
#ciekawostki #krynicamorska #feels
List z butelki odkopany po prawie czterdziestu latach przy ulicy Wojska Polskiego w Krynicy Morskiej. Niech szczęście sprzyja 🙂
Może znajdzie się autor/autorka?
Link
#powodz #ciekawostki
#powodz #ciekawostki
Wezbrana Wisła i jej dopływy…
Wezbrana Wisła i jej dopływy na pograniczu województw małopolskiego i świętokrzyskiego. Zdjęcie z dziś (25 maja) porównane ze stanem z 20 kwietnia tego roku.
Źródło: https://www.facebook.com/polskazsentinela
#powodz #wisla #ciekawostki
Szygórski Idol – święta…
Szygórski Idol – święta figura słowiańskich przodków, najstarsza drewniana rzeźba odkryta do tej pory na świecie. Znaleziona w 1890 roku w Szygórskim torfowisku znajdującym się w pobliżu miejscowości Kirowograd w Rosji, datowana przez niemieckie laboratorium w Mannheim na ok.11 tysięcy lat.
Figura została wykonana ręcznie w świeżym drewnie modrzewiowym, które zgodnie z ustaleniami badaczy w momencie ścięcia miało 157 lat. Twarz idola wykonano poprzez schematyczne zaznaczenie oczu, nosa i ust na długim korpusie pokrytym zygzakowatymi geometrycznymi wzorami ze wszystkich stron oraz siedmioma innymi zarysami ludzkich twarzy. Ornament, symbole i ozdoby przedstawione na rzeźbie zostały wykonane w rodzimej stylistyce Słowian, udowadniając światu istnienie wysoko rozwiniętej starożytnej kultury słowiańskiej. Ekspert z muzeum w którym znajduje się idol Svetlana Savchenko ustaliła, że wzory zawierają zakodowane informacje o stworzeniu świata oraz opowiadają o duchach, które zgodnie z ideami starożytnych Słowian żyły obok nich. Niektórzy światowi eksperci deklarują, że widoczne są tu także napisy i możliwe jest, że jest to najstarszy ze skryptów na ziemi.
Obecnie rzeźba naszych przodków eksponowana jest na specjalnie jej poświęconej osobnej wystawie w Świerdłowskim Krajowym Wiedzo-Czeskim Muzeum w Jekaterynburgu.
Link do wystawy:
https://helionews.ru/52549
Film przedstawiający skan Szygórskiegio Idola:
#slowianie #rosja #archeologia #rodzimowierstwo #epokavilka #artefaktnadzis #starszezwoje #swiatnauki #swiat #qualitycontent #religia #sztuka #sztukaslowianska #rzezba #historiaslowian #ciekawostki #ciekawostkihistoryczne #imperiumlechitow
Gemma przemyska – magiczny…
Gemma przemyska – magiczny słowiański amulet, arcydzieło wykonane z heliotropu, kamienia ozdobnego koloru czarnego z czerwonymi i różowo pomarańczowymi liniami, zawiera Święty słowiański symbol Kołowrót i opisana jest naszym starym alfabetem.
Gemma została znaleziona przypadkowo przez ośmioletnią dziewczynkę w 1897 roku w pryzmie żwiru wydobytego z Sanu, archeolodzy datują amulet na XI – XII wieczne czasy Grodów Czerwieńskich. Dla ciekawostki drugi tego typu i podobny amulet został znaleziony jedynie w Suzdalu na Rusi Zalechskiej w Rosji, jego zdjęcie zamieszczam poniżej.
Przemyski amulet można oglądać w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej.
Link: http://visit.przemysl.pl/324-przemysl-muzeum-narodowe-ziemi-przemyskiej
#rodzimowierstwo #przemysl #podkarpacie #slowianie #grodyczerwienskie #polska #rosja #bukwica #archeologia #prawoslawie #artefaktnadzis #historiapolski #ciekawostkihistoryczne #epokavilka #religia #starszezwoje #ciekawostki #amulety